Zanzi Town, Pt. 10.12.10, po poludniu
Koniecznie musze wylaczyc wyobraznie, kiedy czytam przewodnik albo czyjes relacje z tych miejsc (moze stalem sie optymista?). Niestety rzeczywistosc nie dogania wyobrazni ;-(
Zostawiwszy Wczasowicza na plazy w Kendwa, Wrocilem sie do Zanzibar Town, zeby zalozyc tu baze wypadowa na reszte Wyspy. Nosilem sie najpierw z checio wynajecia motoru, lecz koszty na jedna osobe byly nie do przyjecia. Gdybyz jeszcze Towarzysz Moj chcial dzielic ze mna te rozkosze... Ale on woli wczasowac. Potem nosilem sie z zamiarem jezdzenia z miejsca na miejsce za pomoca dala-dala, ktorych siec dziala tu bardzo sprawnie. Ale po doswiadczeniach z Nungwi, z pozamykana wiekszoscia tanich Guest House’ow, tez mi sie odechcialo. Bede co rano dojezdzal na odpowiednia plaze dala-dala i wracal wieczorem.
A pro pos – Jak to jest z tym Sezonem? Zacza sie juz, czy nie? Bo jak przychodzi do placenia, to mowia, ze „jest sezon” i trzeba wiecej bulic, a jak sie czegos szuka, to jest „out of season” i dla tego nie ma!
W kazdym badz razie bylem w Miescie o 8 rano. O tej porze bylo pusto i bez naganiaczy, a szwedacze dopiero wychodzili na pozycje. Znalazlem hotelik za 10 dolcow – z przewodnika (nie wiele tu jest wiecej poza tymi wymienionymi), a przy zwiedzaniu postanowilem sobie odwiedzac kazdy Guest House i lodge – A noz widelec, znajde cos taniej (nie znalazlem!).
Potem ruszylem do zrodelka o nazwie „ATN” po zastrzyk gotowki. A tu przykra niespodzianka. – Wszystkie bankomaty, nawet te z logo „Visa”, Nawet Barclays Bank, odmowily mojej karcie! Dopiero kiedy z Barcleja odeslali mnie do State Bank, udalo sie mi wybrac kase. A juz obawialem sie, ze moja karta mBanku sie uszkodzila
Sniadanko w ulicznej „knajpie” (jaja gotowane z czapatem), a potem – Potem zanurzylem sie w uliczki „starego” miasta.
Pierwszy zawod – zaraz w poblizu, kolo katedry anglikanskiej. Nie warto placic za bilet do „Slaves Chamber”. Nic tam nie ma ciekawego, poza wystawa, jak to niewolnikom bylo zle! A jak mialo byc? Celebruja niewolnictwo jak mrowka okres. Przeciez sami ich sprzedawali i to nie tylko do Ameryk. Arabowie wozili ich gdzie sie dalo sprzedac, a wlasny sultan dostarczal ich w kazdej ilosci.
Katedra anglikanska jest okrutnie zaniedbana. Pewnie nie ma juz za duzo wiernych. Co ciekawe byla w niej Droga Krzyzowa w swahili. Czy byla pierwotnie katolicka, czy powiesili ja po wyjsciu Brytyjczykow?
Zreszta pierwsi na Zanzibarze staneli Portugalczycy. Wygonili ich Arabowie i zalozyli sultanat.
Pogoda przypomniaja zaraz, ze od rownika daleko nie jestem. Chmurzylo sie od rana i przed poludniem wybucla burza z grzmotami i ulewa znana mi tylko z monsunu, no moze z Singapuru. W odroznieniu od singapurskich trwala o wiele dluzej i co rusz nawracala. Przemykalem sie od bramy do bramy, od knajpki do sklepiku, ale w koncu, by nie tracic czasy, wyciagnolem peleryne foliowa pierwszy raz w tej podrozy.
Shangani, czyli tzw. „Stone Town” na samym cyplu, praktycznie nie rozni sie od reszty miasta z czesci na polwyspie. Zaryzykowalbym nawet twierdzenie, ze jest nudniejsze. Wedlug mnie najciekawsza czesc zawiera sie miedzy ulicami Kenyatta i Creek Rd.
Wyobrazalem je sobie zupelnie inaczej – na ksztalt osiedli arabskich, czy cos podobnego. A tu tym czasem, takie sobie „nasze” sredniowieczne stare miasto, czy starowka Kathmandu, tyle ze otynkowana. Dodajac islam, dawalo to cos w rodzaju starej Dhaki, czy Old Delhi w okolicach Red Fort i nawet nie jest wiele wieksze od Pahar Ganj’u. Domy sa wysokie, kilkupietrowe, uliczki waskie na 1-3 ludzia, pokretne i biegnace bezladnie, znagla zmieniajace kierunek. Istny labirynt. Cos podobnego moze kiedys wyrosnie z Nungwi za jakis czas.
Bezlad i chaos. Zadnego w tym zamyslu, czy uporzadkowania (pewnie to jest odbicie duszy ;-). Stare budynki mozna policzyc na palcach rak i nog i juz sie wala (rafa slabo sie trzyma kupy). Nowe buduja z betonu, ktory chyba stal sie „narodowym” budulcem Zanzibaru.
Moje kufi, kupione w Arushy, otwiera mi wiele serc. Gdy widze muzulmanow, bez zenady zagaduje pierwszy „salam alejkum”, a oni zaskoczeni, bezwiednie odpowiadaja „alejkum salam”, dopiero potem zaczynaja sie zastanawiac co tu nie gra :-). Zaraz, tez sa bardziej skorzy udzielac informacji, wskazywac droge i dawac ceny jak dla ziomali a nie jak dla „mzungu”. Bo trzeba ze smutkiem powiedziec prawde o Murzynach – Podobniez jak na kontynencie, chetnie cie zaprowadza, wietrzac latwa kase. Ale gdy chcesz tylko o powiedzenie kierunky, czy co to za ulica, odpowiadaja „idz swoja droga”. Wedlug mnie sa mniej zyczliwi od Polakow. To ze kazdy szczerzy zeby w usmiechu nie oznacza iz dobrze ci zyczy. Tak wiec wole sie pytac takich co nosza muzulmanskie kefi, albo jada akurat rowerwm, czy siedza w sklepie, bo predzej uzyskam od nich informacje niz ich towarzystwo.
Co do cen, to sa tu wyraznie nizsze niz „na wsi”. Jaka pozyteczna jest wolna konkurencja!
I zarcie jest lepsze. Zestaw murzynski nr 1”rajsi” podlega tu korzystnym modyfikacjom. Np. Zjadlem obiad z kalmarami, troche twardawymi. Ale nie czepiajmy sie. Sam wiem jak latwo je rozgotowac na klej. No i nie zaluja chilli, wiec jedzenie nie jest takie mdle jak na Kontynencie.
Ver1.0