ozani (czyt.: dżozani), 11.12.10, po południu
Daladala „wyrzuciła” mnie u wejścia do Jozani Forest NP. Gdzie chronia jakieś małpy, mimo że wyraźnie mówiłem im o farmie motyli.
Zasięgnąwszy języka u strażnika (ten nie mógł opóścić posterunku i wlec się ze mną), dowiedziałem się iż farma jest kilometr dalej po drodze do Miasta).
Ten kilometr w palącym słońcu (maximum upału), wydawał mi się pięcioma. Na szczęście fragmentami (w dolinach) szedłem przez Las Jozani i było trochę cienia. Sam las wydawał się zarośniętym bagnem namorzynowym, sądząc po korzeniach, rosnących gdzieniegdzie mangrowców.
Dla małp porobili ciekawe przejścia przez szosę w postaci drabinki linowej, rozpiętej między drzewami rosnącymi po obu stronach drogi.
W końcu w gaju mangowym, gzie gromady bab sprzedawały drobniutkie mango na straganach, znalazłem „Jozani Butterfly Centre”.
Bilet kosztował 7000 szylingów. Oznajmiłem, że to drogo jak na „europejskie warunki” i że powinienem dostać zniżkę jako popołudniowy zwiedzacz. I dostałem -1 tys.!
Farma – nic zachwycającego. Mieli tylko lokalne gatunki, w celach „training local community”. Przedsięwzięcie było „prywatne”, prowadzone przez lokalną społeczność.
Czekając na daladala, fotografowałem przejeżdżające pojazdy. Kobiety, sprzedające mango zaproponowały mi pozowanie za opłatą. Znając ceny solone dla mzungu – odmówiłem, co napełniło je dziwną konsternacją...
Ver.1.0.