Geoblog.pl    Swierszcz    Podróże    $wierszcz w Murzynówku    Trochę na zachód
Zwiń mapę
2010
12
gru

Trochę na zachód

 
Tanzania
Tanzania, Mangapwani Slaves Cave
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 8919 km
 
Ungudża, 12.12.10, rano

Wszystkim czytelnikom tego bloga składam serdeczne życzenia z okazji imienin Grudnia!
Bez śniadania, rano wyszedłem z hoteliku. Bez śniadania, bo serwują je od 7:30, a pierwsza Msza św. W katedrze była o 7:00. W ogóle to nie rozumiem, czemu tu w Mieście wstają tak późno. Przecież świta o 5:45. Co kraj, to obyczaj.
Kiedy szedłem, ludziska dopiero się budziły. Baby wyszły zamiatać ulice (jak w Indiach). Niektóre szorowały chodniki nawet na mokro. Po co? Jak będę wracał, to już będzie naśmiecone jak zawsze.
Przede Mszą wyłączyli elektryczność w całym Mieście. Też jak w Indiach. Dobrze, że „oszczędzają” tylko w niedzielne poranki. To się teraz wszyscy na raz pobudzą gdy staną im wentylatory, hi, hi.
A pro po: W kościele nie było wentylatorów azjatyckim zwyczajem. Stało tylko kilka podłogowych. Chyba im stale chłodno ;-)
Mszę odprawiał sam biskup. Bez asysty. Sam nawet czytał ewangelię i udzielał Komunii. Podejrzewam, że ma niewielu tutaj pomocników. Msza była oczywiście całkiem „zwykła”. Ot „poprawny novus”, nawet bez szafarek i po angielsku.
Moją uwagę zwróciła składka do kuferków ustawionych na środku (jeden pod ołtarzem, drugi w połowie drogi). Każdy musiał się ruszyć z ławki, by wrzucić tam banialuka. Na kuferkach widniał napis: „First Mass” (!?). Azjatyckim, zwyczajem, po Mszy, była druga składka „na odnowę kościoła”, do analogicznych kuferków. Tyle, że tym razem z kuferkami chodzili ministranci i „puszczali” je w rzędy ławek.
Oj, chyba tutejszy Koścół cienko przędzie... Ludzi było niewielu, mniej niż na poznańskim „indulcie”. Świątynia zapuszczona no może nie do tego stopnia co anglikańska.
Tak na oko, ponad połowę stanowili Murzyni, Reszta miała rysy hinduskie i trafiło się kilka bladych skór, ale nie całkiem białych.
Na ogłoszeniach wyjaśniła się sprawa kuferków – poleciało sprawozdanie finansowe, dłuższe od kazania: ile to zeprano w zeszłym tygodniu na każdej Mszy i składce, z osobna, ile, gdzie i na co wydano. Że im się chce – skrupulanci...
I jeszcze zdążyłem na śniadanie.

Ver. 1.0.
=========================================================
Mangapwani (czyt.: mangapłani), 12.12.10, przed południem

Tym razem zlustrowałem środkowo – zachodnie wybrzeże. Padło na Mangapłani, bo podobno jest tam grota do przechowywania niewolników.
Złapałem daladalę do Bumbwini. Niestety kabinę dopiero co zajęły mi dwie Żółte, więc siadłem na pakę. W odróżnieniu od wczorajszej, była już pełna na starcie, ale gdy skręciła z głównej szosu do Nungwi, na drogę do Bumbwini, konduktor dał pokaz upychania. Wiadomo, że daladala nikomu nie odmówi! Oprócz trzech osób w kabinie (z kierowcą), naliczyłem na pace 40 głów i 7 dziecięcych główek. Ilu wisiało razem z konduktorem „na przyczepkę” Allach jeden wie! Na najbliższe kontroli policyjnej (są bardzo często), policjanci obrali samochód z gron, lecz ledwo ruszył, wszyscy odczepieni pogonili i podoczepiali się ponownie!.
Oczywiście nie wpadli tutaj na system kasowania przy wejsciu lub przy wyjściu – Co jakiś czas konduktor wpełzał do środka i zdzierał z pasażertów kasę. Tak mu się śpieszyło. Z drugiej strony, zupełnie jak w Indiach, ludziskom strasznie trudno rozstać się z pieniędzmi i płacą z wyraźnym ociąganiem.
Droga była w budowie – strasznie trzęsło!
Daladala „wypluła” mnie na krzyżówce do Mangapłani. Przeszedłem jakieś 2 km w stronę morza. Okolice przypominały Goa – Same gaje palmowe, dużo krów i chatki pod palmami: glina z betonem, 50-50. Ludzie sa tu wyraźnie inni, talże z charakteru. Nie zaczepiają. Nawet nie mówią „dżambo”, chyba, że w odpowiedzi na moje pozdrowienie. Ceny dają uczciwe – np. Za wodę wydali mi z dokładnością do 50 szylingów!
Po drodze było parę chrząszczy, bo ziemia urodzajna, bujna roślinność, wilgotno, no i tropik...
Żółte już były na dnie groty kiedy tam dotarłem. Kasjer- przewodnik był nimi zajęty, więc otaksowawszy wszystko szybko, że nie jest warte oglądania, przeszedłem mimo, w stronę morza.
Nie ma tu rozległych kilometrowych plaż. Wszędzie jest stromu, rafowy klif z powycinanymi zatoczkami, w których są małe plażki.
Gdy schodziłem na najbliższą, przewodnik właśnie opowiadał dwóm Żółtym jak to tutaj ładowano niewolników na dhow’sa. No, no. Właśnie stawiam stopy w miejscach gdzie stawiali je biedni niewolnicy!
Z drugiej strony plażki znalazłem krowią ścieżkę, żeby nie iść przy kasach. Wyszedłem na czyjeś poletko kasawy i dalej na drogę. A na drodze jusz czekał kasjer – przewodni. Kyba jest mi dane zobaczyć tą grotę – pomyślałem. A że bilet kosztował tylko tysiaka (2 zł), to skorzystałem z jego usług. Grota to była zwykła dziura wydrążona w ziemi (w rafie) i przykryta dachem, jak u nas stare piwniczki na wsiach. Nie wiem ile tam mogli upchać ludzi, ale na pewno nie więcej niż w dwie „klasyczne” daladala. Podobno Arabowie używali tego miejszcza gdy sułtan Zanzibaru, pod naciskiem Brytyjczyków zakazał handlu niewolnikami. Wtedy to na dawnym targu niewolników w Ungudża wybudowano anglikańską katedrę. Ponieważ 2 brytyjskie okręty stale patrolowały cieśninę, to handlarze chowali tutaj niewolników nałapanych na Kontynencie i przemycali ich poza kontrolowaną strefę.
A potem krowimi ścieżkami poszedłem na plażkę, która sobie upatrzyłem uprzednio z klifu. Miała gdzieś z 50m, blado żółty piach i tylko jedno – strome zejście z klifu. Miałem ją całą dla siebie. Z popływaniem trzeba się było spieszyć, bo szedł szybko odpływ i już było widać na dnie hordy jeżowców wyznaczających granicę minimalnego pozomu wody. Pływałem dopóki nie groziło niebezpieczeństwo zadrapania sobie bebcuna o ich igły. Woda była o wiele chłodniejsza niż w Dzambiani, lecz nie za zimna.
A potem suszyłem się na piasku...
Z tym suszeniem było w kratkę, bo szło na deszcz i co chwila jakaś chmurka zakrywała słońce.
Oczywiście nie ma tak, żeby być całkiem samemu. Z sąsiedniej plaży przyszło jakiś trzech znęconych moim widokiem, chyba nietutejszych, sądząc po ubiorze. Okazało się, że dalej już przejścia nie ma. Pokazałem im ręką gdzie jest wyjście, a oni poszli grzecznie uprzejmie dziękując. Chwilę potem ruszyłem się za nimi, ale po drodze zahaczałem o każdą kolejną plażkę. Przy największej był resort i kelnerzy w uniformach roznosili drinki plażującym Białasom, a z drugiej strony bawiła wycieczka ze szkółki koranicznej.
...
Daladala nadjechała nabombana. Chciałem czekać na następną, lecz upchnęli mnie bez ceregieli. I dobrze, bo za pół kilometra strasznie lunęło.
Gdy dojechaliśmy te 8 km do głównej szosy, nie było tam ani śladu deszczu.
Ver.1.0.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (8)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
Swierszcz
$wierszcz Wędrowniczek
zwiedził 22% świata (44 państwa)
Zasoby: 217 wpisów217 112 komentarzy112 1923 zdjęcia1923 93 pliki multimedialne93
 
Moje podróżewięcej
22.06.2012 - 27.07.2012
 
 
28.01.2009 - 24.04.2009
 
 
30.11.2010 - 23.12.2010