Manaus, 30 III
Wylądowaliśmy dzisiaj przed 8 rano w Manaus [czyt. Manausz] z kilkunastogodzinnym opóźnieniem, powstałym już głównie na starcie. Tak więc niedziela „przeszła mi koło nosa”, choć z „nic nierobienia” mało nie skonałem. Tydzien lenistwa. Stracony tydzien.
Ten głupi komputer nie potrafi napisać „`n”.
Znaleźliśmy z Eyalem w miarę tani hotel i rozejrzeliśmy się po mieście. On za naprawą aparatu i łodzią do Tabatingi, a ja za autobusem na północ. Jutro na noc wyjeżdżam do Boa Vista.
Na dworcu autobusowym dowiedziałem się o nowym połączeniu z Boa Vista do Georgetown w Gujanie! Gdybym to wiedział już w Belem, to bym pojechał przez Gujany i autobusem dotarł do Manaus. Miałbym wtedy „zaliczone” wszystkie Gujany, co nie jest ani łatwe, ani „po drodze”.
Muszę bowiem spojrzeć prawdzie w oczy i podjąć męską decyzję. Nie przyjadę do domu na Święta Wielkanocne. Mam wprawdzie szansę stanąć w Bogocie na 8 IV, nawet z dwudniowym zapasem, ale nie oglądając nic po drodze, tylko jadąc. Przyznacie, że nie ma to sensu. Nie poto się aż tu zawlokłem w „trudach i niebezpieczestwach”. Równie dobrze, mógłbym przelecieć tą trasę samolotem...
Tak więc Gujana strasznie mnie kusi, zwłaszcza, że na brazylijskie ceny, nie jest to majątek. Na decyzję mam czas do Boa Vista, czyli do pojutrza.
Wszyscy pewnie czekają z wypiekami na opowieści o krokodylach, piraniach, anakondach i łowcach głów na Amazonce. Zapewne coś napiszę, choćby dla „urealnienia” trasy na mapie. Nie mniej muszę wszystkich oczekujących rozczarować. Owszem, jest to materiał na przydługi film, ale dla Ingmara Bergmana. Po prostu flaki z olejem. Aby nabyć „experience” wystarczy „strzelić sobie” jednodniowy rejs z Manaus po Rio Negro, zamiast wyjmować tydzien z życiorysu, dla wątpliwej przyjemności leżenia w hamaku na statku.
Ale, ale... Czy Brazylia nie ma czasem hamaka w herbie? Tak mi się coś kojarzy. Wszak leżenie w hamaku, to „brazylijski styl życia”!
Nie macie pojęcia o ileż proste łóżko jest wygodniejsze. Przez kilkadziesiąt lat przywykałem do innej pozycji spoczynkowej niż półzamknięty scyzoryk.
Jeszcze o samym mieście:
Jest duże (ze 2 melony, albo wiecej). Podobne do Belem, lecz młodsze. Cała jego „świetność” pochodzi z XIX (/XX)w. z czasów gorączki kauczukowej. Po wszystkich budynkach znać, że to tropik nie na żarty, wychodzący liszajami, pleśni, porostów i zarostów na każdej elewacji.
Jest tu tanio. Strzelili sobie „strefę wolnocłową” – mało kto przypłynie tu na zakupy, a przylecieć, to straci na samolocie 10x tego co zaoszczędzi.
I jest fajnie. Tak jakoś „dekadencko”. Kobiety jakby nieco ładniejsze (ale to może pozory po rejsie).
Ver. 1.0