2010
18
gru
Wycieczka na polnoc
Kenia, Malindi
Przejechano 9550 km
Gede, 18.12.10, rano
Jeszcze po ciemku, za 15 szosta wyszedlem zhotelu na autobus do Malindi. Odjezdzal z Bondeni, jakies 15 minut pieszo z hotelu, ktore o tej porze pokonalem w 7.
Autobus, o dziwo, ruszyl przed czasem. Zdziwienie nie trwalo dlugo. Kawalek dalej zatrzymal sie i zacza ladowac pasazerow, ktorzy przyjechali jakims innym autobusem, tak ze wyruszylismy z 20-o minutowym poslizgiem.
Celem byla wioska Gede, 15 km przed Malindi a w niej arabskie ruiny.
Owszem byly i to nawet spore. Cale w lesie, jak Sukkotai, czy Si Satchanalai w Syjemie, Lecz w duzo wiekszej rozsypce i nie na az takim obszarze.
W Afryce nie maja sie czym za bardzo chwalic, a podobno to „kolebka ludzkosci” ;-)
Coz! Nie dorobili sie nic swojego. Te ruiny pozostawili Arabowie, budujac tu od 1390 lat. Potem podobno opuscili to miejsce i wrocili ponownie gdzies po Portugalczykach, a doczekali sie Anglikow. Ponoc wyniesli sie po raz drugi w XVIII w. a osiedle zarosl las. Ruiny odkryto w XX w.
A propos lasu. Ciagna sie jakis juz czas przy drodze, ogrodzony drutem. Podejrzewam, ze nie przed zwiezyna, ale zeby jakis turysta nie wlazl tam nie placac 20 dolcow. Zreszta to tylko wejsciowka. Jeszcze obowiazkowy przewodnik, samochod, prowiant i wio na safari...
======================================
Malindi, 18.12.10, przed i po poludniu
I znowu sie zawiodlem. Przewodnik LP pisal chyba jakis optymista – entuzjasta, co nigdy „w swiecie nie byl”. Nie moge sie sugerowac tymi „zachwytami”.
Tak czy tak warto przyjechac tu tylko dla Gede. Sa tu wprawdzie „zabytki” z lat 30-ych XX w., jak w Mombasie, No i cos sprzed Soboru Trydenckiego:
Vasco da Gama, w podrozy dookola swiata, postawil tu pilar nawigacyjny i „kosciol”, jak szumnie glosi przewodnik. Ten kosciol okazal sie kapliczka wielkosci murzynskiej chaty, kolo ktorej przeszedlem 3 razy nie mogac go znalezc. Musialem sie w koncu spytac miejscowych, ktorzy mi go wskazali za kase. A jakze. Tak za darmo?
Co do pilaru, to wejsciowka kosztowala 500 szylingow. Dla miejscowych 100. Urzadzilem pokazowa awanture ze to rasizm. A poza tym nie ich wlasnosc, bo to ja jestem z Portugalii i ze powinni mi odpalac prowizje za to ze zarabiaja na tym, co jakis portugalczyk tu wybudowal. Murzyni w gruncie zeczy sa sztywni i nie znaja sie na zartach. Zapezyli sie na powaznie. Nawtykalem im ze sa cwaniakami i wydrwigroszami, ze sami NIC nie zbudowali i wszystko maja po Arabach, Portugalczykach, Niemcach i Brytyjczykach i ze siedzieli na drzewie kiedy Vasco da Gama budowal ten pilar.
Bylem tak nakrecony, bo pare minut wczesniej mialem scysje z mlodym wygladajacym na szwedacza, ze sfotografowalem jego rybe, ktora sprzedawal na ulicy. Tym znowu wrocila amba na punkcie fotografowania, bo w Mombasie nie budzi to juz zbytnich emocji. Rozumiem, ludzi! Ale JEGO rybe ?!!! Juz gdzies doszedlem do wniosku, ze rybacy sa tu najwredniejsi.
Nie lubie takich miejsc. Sa „zepsute” przez dzianych turystow. W tym wypadku przez wloskie kurorty. Wszyscy w miasteczku zaczepiaja mnie po wlosku. Po plazy snuja sie „beach boys’y” – pozadanie starych Wloszek, ktozy zreszta bez pardonu zaczepiaja tez mlodsze Biale. Nie brak alfonsow, sutenerow i dilerow, a przed pbramami kurortow 24h wysaja prostytutki. No i cale hordy szwedaczy patrzacych co by tu zakombinowac, nachalnie oferuja „oprowadzanie”. W przypadku odmowy staja sie agresywni, chcac w ten sposob zmiekczyc mniej asertywne osoby. Murzyni nie maja za grosz wdzieku, umiejetnosci zagadywania, czy zdobywania klienta. Sa chamscy, aroganccy i malo elastyczni.
Ja zdecydowanie wole miejsca backpakerskie. Tylko co moge jak jeszcze takich tu nie znalazlem?
Ver.1.0.
Jeszcze po ciemku, za 15 szosta wyszedlem zhotelu na autobus do Malindi. Odjezdzal z Bondeni, jakies 15 minut pieszo z hotelu, ktore o tej porze pokonalem w 7.
Autobus, o dziwo, ruszyl przed czasem. Zdziwienie nie trwalo dlugo. Kawalek dalej zatrzymal sie i zacza ladowac pasazerow, ktorzy przyjechali jakims innym autobusem, tak ze wyruszylismy z 20-o minutowym poslizgiem.
Celem byla wioska Gede, 15 km przed Malindi a w niej arabskie ruiny.
Owszem byly i to nawet spore. Cale w lesie, jak Sukkotai, czy Si Satchanalai w Syjemie, Lecz w duzo wiekszej rozsypce i nie na az takim obszarze.
W Afryce nie maja sie czym za bardzo chwalic, a podobno to „kolebka ludzkosci” ;-)
Coz! Nie dorobili sie nic swojego. Te ruiny pozostawili Arabowie, budujac tu od 1390 lat. Potem podobno opuscili to miejsce i wrocili ponownie gdzies po Portugalczykach, a doczekali sie Anglikow. Ponoc wyniesli sie po raz drugi w XVIII w. a osiedle zarosl las. Ruiny odkryto w XX w.
A propos lasu. Ciagna sie jakis juz czas przy drodze, ogrodzony drutem. Podejrzewam, ze nie przed zwiezyna, ale zeby jakis turysta nie wlazl tam nie placac 20 dolcow. Zreszta to tylko wejsciowka. Jeszcze obowiazkowy przewodnik, samochod, prowiant i wio na safari...
======================================
Malindi, 18.12.10, przed i po poludniu
I znowu sie zawiodlem. Przewodnik LP pisal chyba jakis optymista – entuzjasta, co nigdy „w swiecie nie byl”. Nie moge sie sugerowac tymi „zachwytami”.
Tak czy tak warto przyjechac tu tylko dla Gede. Sa tu wprawdzie „zabytki” z lat 30-ych XX w., jak w Mombasie, No i cos sprzed Soboru Trydenckiego:
Vasco da Gama, w podrozy dookola swiata, postawil tu pilar nawigacyjny i „kosciol”, jak szumnie glosi przewodnik. Ten kosciol okazal sie kapliczka wielkosci murzynskiej chaty, kolo ktorej przeszedlem 3 razy nie mogac go znalezc. Musialem sie w koncu spytac miejscowych, ktorzy mi go wskazali za kase. A jakze. Tak za darmo?
Co do pilaru, to wejsciowka kosztowala 500 szylingow. Dla miejscowych 100. Urzadzilem pokazowa awanture ze to rasizm. A poza tym nie ich wlasnosc, bo to ja jestem z Portugalii i ze powinni mi odpalac prowizje za to ze zarabiaja na tym, co jakis portugalczyk tu wybudowal. Murzyni w gruncie zeczy sa sztywni i nie znaja sie na zartach. Zapezyli sie na powaznie. Nawtykalem im ze sa cwaniakami i wydrwigroszami, ze sami NIC nie zbudowali i wszystko maja po Arabach, Portugalczykach, Niemcach i Brytyjczykach i ze siedzieli na drzewie kiedy Vasco da Gama budowal ten pilar.
Bylem tak nakrecony, bo pare minut wczesniej mialem scysje z mlodym wygladajacym na szwedacza, ze sfotografowalem jego rybe, ktora sprzedawal na ulicy. Tym znowu wrocila amba na punkcie fotografowania, bo w Mombasie nie budzi to juz zbytnich emocji. Rozumiem, ludzi! Ale JEGO rybe ?!!! Juz gdzies doszedlem do wniosku, ze rybacy sa tu najwredniejsi.
Nie lubie takich miejsc. Sa „zepsute” przez dzianych turystow. W tym wypadku przez wloskie kurorty. Wszyscy w miasteczku zaczepiaja mnie po wlosku. Po plazy snuja sie „beach boys’y” – pozadanie starych Wloszek, ktozy zreszta bez pardonu zaczepiaja tez mlodsze Biale. Nie brak alfonsow, sutenerow i dilerow, a przed pbramami kurortow 24h wysaja prostytutki. No i cale hordy szwedaczy patrzacych co by tu zakombinowac, nachalnie oferuja „oprowadzanie”. W przypadku odmowy staja sie agresywni, chcac w ten sposob zmiekczyc mniej asertywne osoby. Murzyni nie maja za grosz wdzieku, umiejetnosci zagadywania, czy zdobywania klienta. Sa chamscy, aroganccy i malo elastyczni.
Ja zdecydowanie wole miejsca backpakerskie. Tylko co moge jak jeszcze takich tu nie znalazlem?
Ver.1.0.
Zdjęcia (12)
Komentarze (0)
Zasoby: 
34.481 
22.044 
1.100.652 
3.423 
