Wylądowałem za 10 siódma, ale zanim samolot doturlał się do gejtu, perdona – puerty, było już po 19. Lotnisko Barajas (czyt. barrahas) prawie wymarłe. Nieliczni pasażerowie. Na przylotach żadnego personelu, nawet sprzątającego. Na szczęście Terminal 1. Nigdzie nie muszę się przemieszczać. Na górze, na odlotach, też żadnej informacji. Co się naszukałem monitora z aktualnymi odlotami. Ale widziałem policjanta w bardzo fajnym mundurze, choć czapka, to raczej kepi.
Na zewnątrz chłodno. Bez kurtki ani rusz. W ciemności świecą światła Madrytu, a w pobliży majaczą gołe, kamieniste pagórki. Roślinność tylko iglasta, jakieś jałowce. A może to cyprysy? Gdyby nie ta ogromna yuka w donicy przed wejściem... Nie żałuję, że nie zdecydowałem się na zwiedzanie Madrytu o tej porze roku. Może w drodze powrotnej? Jeśli będę tędy wracał...
Na lotnisku WiFi tylko płatne i to słono – 5euro/h. Dziewczyny będą zawiedzione, że nie poskajpujemy. Szkoda.