2.2, 17:10, Z drogi: Urubamba-Ollantaytambo-Santa Teresa-Aguas Calientes
Urubamba, Vilkabamba! Słysząc take nazwy w dzieciństwie dostawałem gęsiej skórki. Taaak! Wtedy to zachciałem zostać sławnym podróżnikiem...
Z trzech, a właściwie czterech (treking lub rower) opcji dostania się do Maczupikczu wybrałem drugą. Przepłaciłem na niej jakieś 20-30 baksów, bo nie wiedziałem, że wejściówki można też kupić w Aguas Calientes („Gorące Źródła”) i to do późnej nocy (przynajmniej agenci je wtedy kupowali). Była to opcja „przez agencję”. Choć z drugiej strony, przy opcji „bakpakerskiej” trzeba doliczyć drugi nocleg, a ceny w Aguas Calientes są trzykrotnie wyższe niż w Cuzco. No i te 10 km piechotą... Aguas Calientes jest tak drogie, bo jest skomunikowane ze światem, tylko koleją (droga jest sezonowa). W prawdzie, te 10 km łatwo jest wybudować (teren jest płaski), ale jak mi wyjaśniono: „Nigdy nie powstanie, bo jakiś szwagier prezydenta ma akcje w kompani kolejowej obsługującej Aguas Calientes” (kolej objeżdża Maczupikczu prawie naokoło i kończy się 10 km dalej w elektrowni wodnej, z której to prowadzi droga do Cuzco). Te 10 km kosztuje U$7!
Wraz ze mną vanem agencji jechało pięcioro młodych Szwedów (2+3) i Hiszpanka we wieku „późniejszym”. Szwedzi... , jak to młodzi Szwedzi, niewiele mądrzejsi od własnych butów. Chłopcy znali hiszpański. Jeden z nich, z wąsikiem a'la Alfonso (może Leoncio, właściciel Izaury) studiował w Buenos Aires. Za to Hiszpanka była pełna klasy, tak że nawet nasz przewodnik i kierowca od razu traktowali ją za damę, bez aluzji i obmacywań, na wyścigi otwierając jej drzwi, dając najlepsze miejsca i puszczając przodem. Na imiona miała Maria Jesus, a na nazwisko, jak to Hiszpanie: Rodriguez. Niestety mówiła „un poco” po angielsku, a że ja „a little” po hiszpańsku, więc ;-( . Nawet e-mail'i nie wymieniliśmy. A baba była super z charakteru. Z wyglądu zresztą też.
…
Przy domach sadzą kawę, jak my porzeczki, czy agrest.