9 II, 10:15-16:45
To była dotąd najpiękniejsza podróż. Nawet zdrzemnąć się nie mogłem (choć sen mnie morzył) z powodu zmienności widoków za oknem. I to jakich. I pogoda raczej dopisywała – padało tylko na przełęczach, ale tam zazwyczaj pada.
Chciałbym aby zdjęcie mówiły same za siebie, jednak żmudne ładowanie na serwer (tutejszy Internet nie słynie z prędkości) jak i czasochłonna obróbka (obracanie, kadrowanie, zmniejszanie), zmuszają mnie do opisania pokrótce widoków za oknem. Zwłaszcza, że nie wiadomo, czy najbliższego Internetu nie „złapię” w Chile.
A więc nie wdając się w szczegóły geologiczne wyglądało to tak, że autobus wspinał się mozolnie w górę aż do przełęczy, po czym zjeżdżał na dół, który stanowił równinę mniej lub bardziej bezkresną, no może poza małymi górkami na horyzoncie, które szybko rosły w oczach i znów rozpoczynała się wspinaczka. Góry i równiny były za każdym razem inne, aż za którymś razem zaczęły się powtarzać, lecz nigdy w tej samej kolejności i kombinacji. Różniły się też oczywiście takimi detalami jak odcienie skał, czy kolor piasku.
Drogo praktycznie w całości była gruntowa. Co rusz napotykaliśmy na „roboty drogowe” polegające głównie na wyrównywaniu nawierzchni po ostatnich deszczach. Na starcie dziwiłem się, że nasz autobus ma podwozie ciężarówki, teraz rozumiałem dlaczego.
Pasażerowie zmieniali się na nielicznych przystankach, taszcząc ciężkie toboły zawinięte w poncza. Kiedy wysiadała Indianka, która jechała od Potosi ciągnąc niemiłosiernie ciężki pakunek, zajrzałem z ciekawości co ma w środku. Może rudę srebra? … W środku, oprócz woreczka z liśćmi koki, było pełno paczek makaronu w formie rurek! Po co im tyle rurek? Czy strzelają z nich zatrutymi strzałkami aby upolować sobie coś do jedzenia? To chyba jednorazowe „strzelby”.
Raz przysiadł obok mnie wodzu, który nie dość, że śmierdział jak większość Indian koką i zjełczałym tłuszczem (pewnie smarują się nie zmywszy poprzedniego) (Indianki często też moczem), to zapewne się nigdy nie podcierał. Profil i cerę miał klasyczne. Wystarczyło by założyć mu miast bejsbolówki, pióropusz i naszyjnik z pazurów. - Wódz „Rdzawe Oko”, a może „Sztywne Gacie” pełną gębą!
...
Wszechobecne na przydrożnych głazach „wyrazy poparcia” dla obecnego prezydenta, zmuszają mnie do omówienia bieżących aspektów politycznych i postępu w Boliwii. Zwłaszcza, że za nie długo wyjeżdżam do Chile i nie zdążą mnie zamknąć. Zaobserwowałem, że Boliwia jest bardzo „upolityczniona” w porównaniu do Peru. Miejscami, nagromadzenie graffiti, transparentów, bilbordów, lub po prostu haseł, przypominało mi czasy PRL'u. Oczywiście poparcie dla prezydenta i jego zmian konstytucji jest jak najbardziej „spontaniczne”. Tysiące malunków w jednym szablonie, na niedostępnych wierszkach, wyraża dozgonną miłość (tfu)Ludu do jego Wielkiego Brata i Ojca i nie może być przyrównywane do nieliczny koślawych graffiti zaplutej opozycji, ledwie co na płotach. W sklepach i knajpach dla miejscowych wiszą, jak nie portrety, to chociaż wycinki gazet z Jego facjatą. A to z Fidelem, a to z Barroso, czy innym bandytą. Pewnie na odstraszenie złych duchów, które ciemną nocą mogły by „nawiedzić” i zdemolować interes. Oto On Wybawiciel Narodu Boliwijskiego Evo (nie)Morales!
A widział ktoś kiedyś moralnego socjalistę? Toż to sprzeczność sama w sobie. A do tego to Imię! Czy to imię dla chłopa? … Zresztą wygląda na pedzia w tej peruce... A może to szczepione?...
Przysłowia są (podobno) mądrością narodów. Np. „Dlaczegoś biedny? Boś głupi! Dlaczegoś głupi? Boś biedny!” (Co pierwsze?). Taaak. Boliwia niewątpliwie uchodzi za kraj biedny. A dlaczego? Bo...
Jest to zresztą reguła na całym świecie. Starczy się przyjrzeć gdzie instalują socjalizm (i to w dzisiejszych czasach!)...