Geoblog.pl    Swierszcz    Podróże    !Brindemos por la vida, es linda!    Salar de Uyuni
Zwiń mapę
2009
10
lut

Salar de Uyuni

 
Boliwia
Boliwia, Uyuni
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 13647 km
 
Uyuni, 9 II, 20:00, 3665 m n.p.m.
Siedzę i piszę, bo na dworze ulewa i nie mogę się ruszyć na obiadokolację. Jutro jadę na wycieczkę na największe w świecie słone jezioro, za nędzne 75 zł (wliczony lancz). Tu niestety znów jest drogo, ale to dlatego, że zadupie jest zbyt zapadłe. Brak konkurencji, zaopatrzenia i wszystkiego... Mogłem wybrać wycieczkę 3D2N kończącą się od razu w Chile, lecz aż za 600 Bs. Nie mniej, tak się szczęśliwie złożyło, że w środę rano jedzie autobus do Chile za 100 Bs (podobnie jak pociąg jeździ dwa razy w tygodniu), więc ominę gejzery, oka solne i laguny, a na wulkan popatrzę z odprawy granicznej.
Miasteczko Uyuni zostało zaprojektowane z iście amerykańskim (USA) rozmachem. Wszystkie pięć na cztery ulice są dwupasmowe. Tylko domki nie „nadążają” za tym rozmachem, przypominając stare wsiowe chałupy z Batorowa, czy Chomęcic. Ale za to oprócz kościoła jest tu zbór Adwentystów i „Sala Królestwa” Świadków Jehowy (może coś więcej przegapiłem). Miasteczko „robiło” kiedyś za węzeł kolejowy, a obecnie „robi” za bazę wypadową na „Saltar de Uyuni”.
… Ciągle leje! Pójdę spać na głodno ?!!! :-O
A na dodatek zaleje sól i będzie mokro, zamiast biało...
21:18
Ciągle leje. Założyłem klapki na bose stopy, kurtkę i pelerynę. Wyskoczyłem do najbliższego sklepu kupić picie i żarcie na kolację i jutrzejsze śniadanie. Na ulicy wody po kostki, a przecież naokoło pustynia. Kupiłem też 200 ml „Tres Plumas (śliwowica?), licor seco”. Jaki on tam „seco”. Słodkie to jak syrop!
...
Jeszcze mała dygresja o zasypianiu na tych wysokościach. Już o tym wspominałem w czasie podróży do Cuzco.
Zauważyłem (przysypiając w autobusach ale też i w łóżku), że kiedy tylko zapadam w sen zaczynam się dusić. Tłumaczę sobie tą przypadłość następująco: Kiedy zasypiam, oddech się spłyca i spada jego częstotliwość. W związku z tym zapotrzebowanie na tlen jest nie zaspokojone i stąd objaw duszenia. Na początku budziłem się z paniką, lecz teraz wiem, że wystarczają dwa głębokie wdechy (jeden to za mało), aby duszność ustała. W nocy idąc spać, wybieram taką pozycję aby oddech był najgłębszy (nie na wznak). Po zaśnięciu, w miarę „postępu” snu, spada metabolizm, ergo zapotrzebowanie na tlen, lecz nadal zdarza mi się obudzić z „braku tchu”. I bardzo ważne: trzeba mieć drożny nos! Powietrze w nocy jest „ostre” (zimne i suche). Kropelki do nosa mam cały czas w użyciu. Wiem, że to niedobrze. Krwawię już z nosa, ale lepsze to jak krwawienie z gardła. Najlepiej byłoby pozbyć się już polskiego kataru, lecz skubany nie chce się odczepić. Mógłby pójść śladem Filipa ;-)
Ach Filipie, jak mi ciężko bez ciebie. Filipie wróć! Wiem, że nie wróci skubany... [patrz Lima].
22:48 Ciągle leje...
… 10 II, 9:00
Świeci rażące słońce. O 10:40 mam wycieczkę na największe w świecie słone jezioro „Salar de Ujuni”. Przy okazji podaję informacje o cenach, bo przewodnik Footprint'a ich nie zawiera, a nie wiem jak LP. Najtańszy objazd 3D2N kończący się w Chile lub Uyuni znalazłem za 500Bs. Dochodzą do tego wejściówki do Parków Narodowych 15+30BS, które są stałe. Te najtańsze ekskursje sprzedawali młodzi Czilijczycy w imieniu tutejszej agencji. Kiedy mnie zaczepili na ulicy, myślałem, że to białasy z Europy, tak się różnili od tutejszych „indiańców”. Pociąg do granicy kosztuje 45Bs, lecz jest dużo wolniejszy od autobusu. „Zwiedziłem” dworzec kolejowy. Jak na dwa pociągi pasażerskie w tygodniu, koleje boliwijskie zatrudniają wyjątkowo dużo personelu, coś jak u nas. Ot, XIX-o-wieczny przeżytek. Moja wycieczka ma w programie zwiedzanie „cmentarzyska starych pociągów”. Wiem kogo to zainteresuje.

Salar de Uyuni
Uyuni – Colchani – Hotel del Sal – wyspa Incahausi – Colchani - Uyuni,10 II, 11:40-17:45, 3660 m n.p.m.
Nie będę zaznaczał tego wpisu na mapie, nie warto (nędzne sześćdziesiąt parę kilometrów w obie strony).
Dwoma słowami: NAJLEPSZE DOTĄD! Maczupikczu niech się schowa. Pluję sobie w brodę, że nie wybrałem opcji 3D2N :-(. Mądry Polak po szkodzie. Teraz kiedy znam dół cenowy to wiem, że zaoszczędziłem ok. 200 Bs, ale jeśli dalsze dni miały być podobne do dzisiejszego, to nie warto było.
Wycieczkę odbyłem jeep'em w towarzystwie przezabawnego Koreańczyka – Lee (kazał mówić na siebie Bruce) i trojga miłych Japończyków. Wszyscy mówili po angielsku, a jedna z Japonek, po hiszpańsku. Pracowała już dwa lata w La Paz jako wolontariuszka – dietetyk (pogadaliśmy sobie sporo o żywieniu). Pozostała parka Japończyków była kiedyś w Polsce, we Warszawie, w Krakowie i … oczywiście w Oświęcimiu (jakby nie było ciekawszych miejsc).

Ale po kolei:
Cmentarzysko starych pociągów
Nieźle mieli tego taboru. Musiał tu kiedyś panować niezły ruch (a i zatrudnienie pewnie było mniejsze). Gdyby się nasi złomiarze o tym zwiedzieli – Raj dla złomiarzy!

Wieś Colchani
Jadąc od Uyuni ziemia zaczyna migotać coraz większą liczbą iskierek, jakby skrzył się śnieg. I tak skąpej roślinności, jest coraz mniej. W końcu zaczyna się błocko pokryte jakby szronem. Tu nic już nie rośnie poza „niby mchem” porastającym kamienie. Widziałem go już wcześniej na pustyni – widocznie była słona. Z bliska okazuje się być rośliną kwiatową. To jakiś halofit.
Mieszkańcy Colchani nie mają żadnych ogródków. Wszystko tu jest słone. Żyją wyłącznie z produkcji soli i … turystów (ta sama „cepelia” co na Uros + wyroby z soli). Kilka budynków podpisanych „Muzeum” było zbudowanych z bloków solnych. W środku – sklepy! Jak się dowiedziałem mogą dowolnie i darmo eksploatować sól z jeziora (Na razie, he, he. Zobaczymy jak dotrze tu „sprawiedliwość społeczna”). Innym wioskom mniej się to opłaca, bo mają dalszy i trudniejszy dojazd. Robią to prostą metodą, kując taflę kilofami i zgarniając urobek w kopczyki, jakby śniegu. Potem zwożą kopce do wioski i suszą sól w hałdach.

Jezioro
Trafiłem na wyśmienitą pogodę (może trochę za mało niebieskie niebo ;-(). Po wczorajszym deszczu, tafla soli była zalana wodą daleko od „brzegów”. Odbijały się w niej niebo, chmury i pobliskie góry (ale mi się rymuje). Trochę się obawiałem, że nie zobaczę białej soli, ale Edgar – nasz kierowca, wyjaśnił, iż na środku jezioro jest „wyższe”, w związku z czym woda spływa do brzegów. Ciekawe. Musiała by mieć jakiś odpływ. A może jest tu niżej z powodu eksploatacji soli? Chodziliśmy boso w płytkiej solance, a kryształy soli kuły w podeszwy stóp. Założyłem skarpety i buty na mokre nogi. I pojechaliśmy dalej.

Hotel del Sal
Stoi sam jeden, jak ongiś sławetna karczma na środku zamarzniętego Bałtyku. Tu już nie ma wody, tylko mokre błocko śniegowe. O, przepraszam! Solne. Cały jest wykonany z bloków solnych. Mogły by i szyby być ze soli...
Poczułem, że mam pełno piachu w butach, a nawet żwiru. Okazało się, że sól już wykrystalizowała. Co się jej nawytrząsałem ze skarpet.
Tu zabraliśmy jeszcze jednego pasażera, też Japończyka.

Droga przez jezioro
Jest sucha, biała i skrzy się jak śnieg (jak sól). Wygląda trochę jak ulice w Uyuni wybrukowane sześciokątnym blokami betonowymi, a to ze względu na to, że sól krystalizuje podobnymi taflami (jak pękające błoto), tylko większymi (½ – 1 m) i mniej regularnymi. Miejscami po horyzont nie widać nic, za to z tyłu mamy góry, w tym dwie ośnieżone. Jadące na horyzoncie samochody wyglądają na dwa razy wyższe lub dwa razy cieńsze, a to z powodu na swoje odbicie w tafli.

Dokończę później, bo grzmi więc muszę lecieć i szukać Internetu przed deszczem..,.
No i kicha. Załaduję już w Chile. W pierwszej kafejce odmówili mi podłączenia Pikusia kablem. Poleciałem dalej szukać coś z WiFi i wtedy wyłączyli elektryczność. Wszyscy w panice zwijali swoje kramy i zamykali sklepy. Nie wpadli, tu, wzorem swoich „pobraymców” z Indii na kupno generatorów spalinowch. A może za rzadko wyłączają im prąd?yt
Niestety nie naładuję akumulatorków. W sklepiku, gdzie właścicielka zapaliła świeczki, kupiłem bułki, puszki i picie na kolację i na drogę. No cóż. Rad, nie rad pójdę wcześniej . Ale za to burza rozeszła się po kościach... znaczy po pustyni.

Wracając do wycieczki...
Wyspa Incahausi. Miała być Pescados. Tak wszyscy mieli w ofercie, a wożą tutaj. Pescados jest kilka? Kilkanaście? Kilometrów dalej.
Ktoś tu mieszka. Prywatnie, albo „urzędowo”. Jest sklepik, toalety i miejsca piknikowe. To za urzywanie tych atrakcji płaci się 15Bs od łebka, na „konserwację środowiska”. Niezły biznes! Rozumiem, że wszystko trzeba tu dowieźć te circa 30 km, ale nikt nie zużywa wody i „środowiska” za 15 Bs podczas półtoragodzinnego postoju. Zjedliśmy lancz u „brzegu, na lodzie”, a potem godzina wolna. Postanowiłem zaoszczędzić te 15 Bs i nie wchodzić na wyspę, przynajmniej tutaj, tylko obejść ją na około. Co też zrobiłem. Nie wyniosło to więcej niż 3 km. A, że wyspa miała kształt trójkąta, to”ściąłem” jeden z narożników wchodząc przy okazji na najwyższe skałki(?). Tu trzeba mieć porządne rękawice. Wszystko jest ostre i kłujące. Cała wyspa pochodzenia wulkanicznego, była podobno dnem „laguny”. Wszystkie skały były obrośnięte koralowcami, jakby otynkowane. Miejscami ten „tynk” z koralowców, grubości od 4-20 cm, odpadał ukazując czarne, lub rdzawo-brązowe skały. Prawie wszystkie rośliny też były kolczaste, albo cierniste. Jedynymi
„drzewami” były kaktusy, a jedynymi zwierzętami, wielkie mrówki i mały blado-żółty motylekWchodzenie, to nic, ale zejśc w takich warunkach slalomem między „żyletkami”!
Na lodzie, pardon, na tafli soli znalazłem chrząszcza z czarnuchowatych – martwego. Biedaczek nie doczołgał się do brzegu. A miał już tylko 20 m. Nareszcie, jakieś porządne znalezisko (z 1,5 cm), bo jak dotąd, to kiepsko :-(.
Droga powrotna
Pojechaliśmy trochę inną trasą bezpośrednio do Colchani. Edgar pokazywał nam „przydrożne” krzyże, całkiem sporo. Jeden, to pęknięta opona, inny – zderzenie czołowe dwóch samochodów [sic]! W soli zachowały się jeszcze ślady. Bqardzo to zainteresowało Japończyków, bo w tym wypadku zginęło sześcioro ich rodaków i kierowca – przyjaciel Edgara. Jak to się stało, dotychczas nie wyjaśniono. Kierowca, który przeżył (wiózł Żydów) nic nie pamiętał. Podobno był pijany. Po tym wypadku wprowadzono dodatkowe restrykcje odnośnie kierowców jeżdżących po jeziorze (wiek, czas pracy i takie tam). Ciekawe, że na krętych górskich drogach nad przepaściami, żadne takie nie obowiązują. Widocznie chodzi o pieniądze ;-). Inne krzyże wskazywały miejsce, gdzie np. komuś popsuł się pojazd i postanowił wracać piechotą. Pomyliły mu się kierunki i nie doszedł... Tych przypadków też podobno było sporo.
Bruce co rusz zatrzymywał samochód i z Japończykami pstrykali zdjęcia bez opamiętania (jak to mają w charakterze). Głównie chodziło o uchwycenie jego skoku na tle jakegoś ładnego krajobrazu. Rozśmieszał wszyskich do łez. Albo pozowali jeden za drugim w rozmaitych pozach...
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (12)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Multimedia (1)
  • rozmiar: 3,71 MB  |  dodano 2 lata temu
     
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
Swierszcz
$wierszcz Wędrowniczek
zwiedził 22% świata (44 państwa)
Zasoby: 217 wpisów217 112 komentarzy112 1923 zdjęcia1923 93 pliki multimedialne93
 
Moje podróżewięcej
22.06.2012 - 27.07.2012
 
 
28.01.2009 - 24.04.2009
 
 
30.11.2010 - 23.12.2010