Encarnacion, Popielec, 25 II, 17:15 czasu paragwajskiego [GMT -?]
A czemu obiecująco? Ano dlatego, że miasto wygląda jakby „wyjęte” z Indii. Same markety uliczne bazary, niekończące się stragany i pokrzykiwania sprzedających. Już na samym wjeździe poczułem się jak w Boliwii – zero formalności. Bach! Stempel i spadaj!
Z Posadas w Argentynie do Encarnacion w Paragwaju jeździ normalny miejski autobus, coś jak ze Singapuru do Johor Bahru. Autobus nie kończył kursu na terminalu, którego zwyczajnie nie zauważyłem i zajechałem na „końcówkę”. Kierowca bardzo się zafrasował, że nie wysiadłem gdzie trzeba i przekazał mnie „pod opiekę” zmiennikowi, który miał mi powiedzieć, gdzie wysiąść. Z powrotem jechał dłuższą drogą, jakby specjalnie przez wszystkie bazary. Tu dopiero wsiadali drobni handlarze międzypaństwowi. Taszczyli takie wielkie toboły jakie można było swego czasu oglądać w pociągach z Białegostoku.
Hotel znalazłem zaraz przy terminalu. Nie jest za tani, ale i nie za drogi, a nie chciało mi się błądzić po mieście. Zresztą jest ich kilka przy terminalu, ale mają podobne ceny, niezbyt związane z jakością. Internet i knajpy, a nawet katedra – wszystko w pobliżu.
Do wieczornej Mszy zdążyłem zwiedzić miasto i parę supermarketów. Po co ja się „obkupywałem” w Urugwaju i w Argentynie? Tu wszystko jest taniej (poza transportem). Niestety musiałem naruszyć żelazne zapasy zielonych, bo wszystkie bankomaty lojalnie mnie uprzedzały, że czardżują 25000 guaranów lub U$5 od każdego wybrania casch’u. Gdybym wiedział, to wybrał bym w Argentynie trochę zielonych, albo więcej peso na wymianę...
Po przewodnik odsyłają mnie do Posadas ;-(
Ver.1.0