-czyli Gujana
Lethem, 1 IV, 9:50
----------------------
Krajobrazy za oknem autobusu przypominały te z Paragwaju, we wilgotniejszych miejscach busz – jak w Lençois Maranhenses, a na wyzszych sucho jak pieprz. W dali na północy widać było góry. Gleba to brudnoróżowy lub brudno rdzawy lateryt.
Same pastwiska i plantacje.
... Jakie tu są ptaki! Dziwaczne bociany, czaple, żurawie...
Po „wyrejestrowaniu” się z Brazylii, trzeba było przejść kawałek do granicznej rzeki i przeprawić się motorówką. Wprawdzie jest nowo wybudowany most, lecz zamknięty dla samochodów. Można tam iść piechota, lecz motorówką jest szybciej. Autobus czekał zaraz na brzegu. Był w 100% „brazylijski” (włącznie z napisami), choć w Gujanie obowiązuje ruch lewostronny.
Bahijczyk zagadał do jeszcze czarniejszego kierowcy ze złotymi siekaczami w „regałowej” czapce. Okazało się, że autobus zajedzie do „office” i tam kupię bilet gdzie zechcę. Kierowca spytał się mnie czy mam dokumenty w „porządku”. Bardzo się zafrasował, gdy okazało się, ze nie mam szczepień na żółtą febrę. Po namyśle zakazał mi wychodzić z autobusu na posterunku granicznym. Tak wiec nie dostane stempla gujańskiego ;-( A co będzie przy wyjeździe? ...
Na granicy „cofnęli” jedna Brazylkę bo „kończył” się jej paszport.
W „office” zażyczyli sobie oryginał mojego paszportu. Stwierdzili, ze bez stempla się nie da i jakie tam szczepienia... Kierowca zawiózł mnie (cały w strachu) z powrotem na „immigration”.
Gujańscy pogranicznicy wbili mi stempel i o nic nie pytali. Swoją drogą jacy byli sztywni w porównaniu z Brazylami, Czarni w białych mundurach zapiętych pod szyje, bez najmniejszego uśmiechu czy innego grymasu.
...
Znalazła się „cofnięta” kobieta. Wszystko da się „załatwić”. Ileż tu zależy od kierowcy... ;-)
...
Jakbym się „wrócił” do Paragwaju, albo do Boliwii: Wszystkie drogi gruntowe, a samochody i autobusy wyłącznie „terenowe”. Tylko ci Murzyni czarniejsi niż w Salwadorze i bardziej reggae niż w Säo Luis.
...
Nareszcie ludzki język. Wprawdzie ich angielszczyzna jest bardzo śmieszna, miękka i mówiona przez zęby z hiszpańska, wartko jak serie z karabinu, ale da się szybko „załapać”. Co za komfort – najgorsze ciecie, a nawet małe dzieci mówią po angielsku. Tego nie ma nawet w Indiach!
... 11:30 Jedziemy przez suchy nit to busz ni to sawannę, a bardziej step. Wszędzie stercza szare stożkowate termitiery. Przypominają „ ukręcone” lody włoskie, albo choinki pokryte świeżym śniegiem (błotem raczej)(zresztą powstały naokoło drzew i często maja „kitę” na szczycie), a te zwietrzałe u podstawy, to jakby grzyby, domki Smerfów, czy murzyńskich chatek.
Wszędzie na widnokręgu, na tle gór, widać dymy pożarów buszu – pewnie jest wypalany.
Mosty na drodze są drewniane i na szerokość, ledwie autobusika. Gna on na szutrze jak po tarce do prania (były kiedyś takie przed „Franiami”) aż wszystko mi w środku wibruje.
W zagłębieniach stepu pojawiają się bagienka pełne dziwnych dziurawi, a na horyzoncie coraz wyraźniej rysują się wysokie wzgórza.
... 12:20 Pierwsza osada ludzka – 2 domki przy drodze...
O 13 wsiadła (z „agroturystyki” w Aranaputa) wycieczka młodzieży, samych Murzynów w jednakowych koszulkach jakiegoś uniwersytetu. Z braku nazwy kraju w adresie (oni nie wiedza, ze coś innego tez istnieje) i ich języka, wywnioskowałem, ze to amerykanie z USA, kształceni tutaj w ekoterroryzmie. Kiedy ruszyliśmy, wycieczka najpierw się pomodliła, a potem zaczęła śpiewać murzyńskie pieśni. Na szczęście dojechałem już na miejsce.
Ver. 1.1