Geoblog.pl    Swierszcz    Podróże    !Brindemos por la vida, es linda!    Z przemytnikami przez granicę
Zwiń mapę
2009
07
kwi

Z przemytnikami przez granicę

 
Wenezuela
Wenezuela, Paraguachón
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 28100 km
 
Maracaibo, Wenezuela – Maicao, Kolumbia 7 IV

Zacząłem już żałować, że nie zwiedzałem Maracaibo i że tu nie nocuję. Wybieramy się jak te sójki za morze. Najpierw grzebanie się na terminalu, przekładanie i mocowanie bagaży. Kiedy po ponad godzinnym poślizgu w końcu wyjechaliśmy, to kierowca co chwila gdzieś staje i załatwia swoje sprawki, klucząc po mieście. Jednocześnie, mimo że jest dobrze po południu nie pozwala nigdzie zjeść obiadu „ze względu na pośpiech”. Na tych „koniecznych” postojach, łapię szybko różne „fastfudy” po przydrożnych straganach (czyli głównie empanady) i poznaję towarzyszów niedoli.
O dwóch Wenezolkach, nie mam nic zajmującego do napisania. Przez całą podróż nie powiedziały za wiele, poza śmichami – chichami, a już na pewno nic sensownego – wartego zanotowania. Jedną odprowadził do taksówki mąż, który też bacznie pilnował bagaży aż do odjazdu.
Ta Kolumbijka przy mnie, to była „doświadczona” kobieta, która pewnikiem z niejednego pieca kasztany jadła. Jeszcze nie byłem wstanie ocenić czy i co przemyca. Niewątpliwie była bystra, bo potrafiła się „zniżyć” do poziomu mojego hiszpańskiego nie tylko w odbiorze ale i w przekazie, używając słownictwa i wymowy z elementarza rodem.
Kierowca, sprawiający na pierwszy rzut oka wrażenie sympatycznego dziadziusia okazał się szurnięty. Mało! Zacząłem z czasem odnosić wrażenie, że jest pomylony, nie tylko z tego, że plótł na okrągło jak moje papużki, ale przede wszystkim z tego CO plótł (od rzeczy). Ciekawe co on przemyca, boć przecie pomylony nie znaczy, że głupi aby zarabiać tylko z przewozu pasażerów?
Siebie pominę pauzą i przejdę od razu do Krzysztofa, jako najciekawszego.
Służył przede wszystkim jako tłumacz, ablając jak rodowity … Argentyńczyk! Nie dziwota – był lingwistą, mieszkającym już dwa lata w Buenos Aires. Teraz wybrał się w podróż do rodziców do Francji, ale przez pół AP. Po drodze mu było ;-)
Nie zgadłem zawodu, choć byłem „blisko” – Ostatnio postanowił zostać fotografem, a filozofia i literatura „nie były mu obce” (wielbiciel Gombrowicza). Praktycznie po szkołach nie mieszkał już we Francji, zostawszy „obywatelem świata”. Możliwe, że jedyny w świecie specjalista od języka kambodżańskiego – 12, czy 14 lat mieszkał w Kambodży ucząc na uniwersytecie miejscowych właśnie... języka kambodżańskiego! Liczył ok. 40 wiosen, wyglądając na 28. Parę lat temu znudziła mu się profesura uniwersytecka i znaczął się włóczyć po świecie, z zacięciem wybitnie fotograficznym, by osiąść u boku młodszej o 20 lat Argentynki. Ale miał skubany talent do języków... I te „skłonności” artystyczne.

A więc [!] jechaliśmy powoli, acz we wielkim pośpiechu. Atmosferę pośpiechu wprowadzał kierowca, sarkając nawet na postoje na sikundę.
A powoli... Raz, że ten rzęch nie wyciągał nawet pierwszej prędkości kosmicznej, wtóre z powodu „koniecznych” postojów na ważne sprawy kierowcy, w tym na częste tankowanie (w sumie to rozumiem, że przy tutejszych cenach benzyny, 10x niższych od wody mineralnej, łatanie baków jest nieopłacalne), trzecie z powodu coraz częstszych posterunków wojskowych, policyjnych, celnych i Bóg (oraz Chavez) wie jakich.
Takiej obfitości punktów kontrolnych nie było ani na pograniczu ze „zaprzyjaźnioną” Brazylią, ani „obojętną” Gujaną. Za to „nieprzyjazna” Kolumbia, to co innego...

Na każdym z tych posterunków kierowca wkładał jeden banknot w złożone zdjęcie i podawał kontrolującym razem z dokumentami. Żadnych pytań więcej nie zadawali. W sumie nie było by w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że banknot dawała mu „rozgarnięta” Kolumbijka. Tak naprawdę nie było to konieczne we większości przypadków, bo nawet nie chciało im się zatrzymywać naszego samochodu, lecz kierowca, jak jakiś debil, sam stawał „na ochotnika, bez proszenia”. Wyraźnie denerwowało to Kolumbijkę, która w końcu nie wytrzymała i zaczęła go opieprzać. Do niego jednak nie wiele docierało, bo jak już wspomniałem, był pomylony.
Na którymś posterunku „naprawdę” nas zatrzymali, bo sprawdzali wszystkim dokumenty, Kolumbijka zamiast papierów podała banknot w zdjęciu. Policjant (najwyraźniej ynteligent) Zażartował sobie:
„Ładne zdjęcie! Czy to syn?”.
„Nie to jego wnuk” - odparła Kolumbijka pokazując na kierowcę.
„Pozdrówcie go” - odparł rozbawiony gliniarz.
Wtedy moja ciekawość sięgnęła zenitu – Co też ona przemyca?
Zapytałem się, dlaczego płaci na wszystkich kontrolach. Okazało się, że nie ma paszportu (Wenezuela, podobnie jak Gujana, nie należy do południowoamerykańskiego porozumienia o ruchu bezwizowym – tylko na dowód osobisty, jak jest we większości krajów AP). Tak więc jechała „na” zdjęciu wnuka kierowcy.
Na kolejnych posterunkach wydawała wszystkie drobne. Skończyły się jej dziesiątki i już dawała dwudziestki. W sumie traci naprawdę kupę kasy. Zaoferowałem jej wymianę wszystkich drobnych, jakie posiadałem, aby ją „podratować”. Kobieta źle trafiła – źle wybrała transport. Np. rejsowe autobusy zatrzymywane są rzadziej bo kompania płaci haracz wierchuszce i żaden, byle mundurowy nie odważy się takiego zatrzymać. Zamiast ciągłego legitymowania dają kopię listy pasażerów. Zapłaciła by raz, za wciągnięcie na taką listę, a drobne zachowała na wypadek „konieczny”. Wariant, z taksówką jest najgorszy: Samochód jest pełny i obładowany, jedzie dwóch białasów i do tego ten szurnięty szofer. Widać jak przepłaca i to głównie przez niego. Głupek staje na każdym posterunku nawet, kiedy „puszczają” wszystkich i na każdym od razu daje łapówkę, nawet kiedy sytuacja może być rozwiązana przez umiejętne zagadanie, albo nawet przez jeden uśmiech. Do tego stale plecie od rzeczy, wzbudzając zainteresowanie kontrolerów. Wyraźnie widać, że załatwia od razu z jej pieniędzy swoje interesy, bo pod każdym siedzeniem, ma po kilka butli z benzyną (dlatego tak tu śmierdzi) i Bóg wie (lecz Chavez nie), co jeszcze... Sam zdjąłem ciemne okulary i powiedziałem Krzysztofowi aby zdjął swoją „nietutejszą” czapkę, to może mniej będziemy się rzucać w oczy ;-|
W miarę zbliżania się do granicy posterunki stawały się coraz częstsze. Na ostatnich kilometrach, nawet co 300 metrów! Jednoosobowe (każdy cieć w mundurze chce zarobić)! Kolumbijka jest załamana. Daje już nie po 10 ale nawet po 5 i mniej boliwarów, a oni łykają, jak te(o) „psy”...
Granica. Ciekawe, czy tu się wymiga. Pieniądze, owszem, łyknęli, ale dokumenty i tak dawáj!
Co było robić – Powiedziała prawdę (?), że paszport jej ukradli! Czy ma dowód kolumbijski? Ma.
Wystarczyło!

Planowałem nie płacić granicznego podatku wyjazdowego (55 Bfs), ale ten szurnięty kierowca wysadził nas (tylko białasów) pod kasą, a zresztą pasażerów przejechał granicę. Francuz stanął w kolejce, ale nie miał już boliwarów i rozważał czy przyjmą dolary. Co nie przyjmą? W komunie?
Ja natomiast pokręciwszy się w około dla niepoznaki, zgarnąłem go z kolejki i kazałem nie chwalić się kierowcy, a na immigration udawać, że nie mówi po hiszpańsku. Oczywiście strażnicy wysłali nas po stempel wyjazdowy (w samochodzie byśmy przejechali). W okienku nie było nikogo. Gdyby nie Krzysztof, to bym spokojnie przeszedł przez granicę odległą o 10 m. Cały czas się cykał, czy z Kolumbii nie odeślą go z powrotem po tą pieczątkę.
„A jak odeślą, to co? Najwyżej po nią wrócisz!” - odparłem.
„Ale będą robić trudności”.
„Jakie? Czy ty musisz wiedzieć do jakiego okienka masz teraz iść? Zresztą co Kolombianos do pieczątki wenezuelskiej? Poza tym przecież nie mówisz po hiszpańsku...”
Zamiast, go tak przekonywać, mogłem go olać i pójść samemu. Już nawet wyciągałem boliwary, żeby mu pożyczyć. Niestety przez ten czas zebrała się większa grupka petentów i zjawił się urzędnik władający stemplem. Byłem na wściekły na Francuza. Do tego nie miałem drobniejszych pieniędzy niż banknot stu-boliwarowy, bo wszystko wymieniłem Kolumbijce.
Urzędnik zagadnął o kwit z kasy. Ja łamaną angielszczyzno-hiszpańszczyzną dziwię się jaki kwit?
Ten wysilając się na całą swoją skromną znajomość angielskiego tłumaczy o „impuesto” i kasie. W końcu wyciągnąłem stówę rzuciłem mu ją do okienka i pytam:
„Taki kwit? Wystarczy za dwóch?”
Porwał pieniądze i schował bez najmniejszego zająknięcia o brakujące 10 Bfs. Rzuciłbym mu mniej – też by wystarczyło. Najwyżej bym się potargował. Przybił stempel dokładnie w miejscu, które wskazałem.
Ale szkoda tej stówy dla Chaveza...

Ver.1.0
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (4)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Multimedia (1)
  • rozmiar: 2,45 MB  |  dodano 2 lata temu
     
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
Swierszcz
$wierszcz Wędrowniczek
zwiedził 22% świata (44 państwa)
Zasoby: 217 wpisów217 112 komentarzy112 1923 zdjęcia1923 93 pliki multimedialne93
 
Moje podróżewięcej
22.06.2012 - 27.07.2012
 
 
28.01.2009 - 24.04.2009
 
 
30.11.2010 - 23.12.2010