Valparaiso – Viña del Mar, Niedziela Sześciesiątnicy, 15 II, 10:40
Po raz drugi znalazłem niezabezpieczoną sieć. I to pod kaplicą wiadomego bractwa...
Ok. 6 rano wylądowałem we Valparaiso. Odczekałem na dworcu do świtu, który przywitał mnie polską mżawką. Świta tu o wiele szybciej niż na północy. Ruszyłem na poszukiwanie noclegu. To samo co w La Serena. Wszędzie kartki „No hay habitaciones”. A tam gdzie kartek nie było dobijałem się na próżno.
Tak. O tej porze nic się nie znajdzie. Ale do jednego „alojamiento” dobijał się jakiś białas, tutejszy bywalec (Amerykanin z USA). Otworzyli mu, to i ja wlazłem. Okazało się, że pracuje tutaj. Dla mnie łóżko też się znalazło, ale dopiero od 11-ej. Zostawiłem plecak i ruszyłem do Vina del Mar.
…Echa sobotniej nocy i porównań kolejna porcja
Valparaiso – Viña del Mar, N.15 II, 10:40
Po raz drugi znalazłem niezabezpieczoną sieć. I to pod kaplicą „Wiadomego Bractwa”, pod którą siedzę na murku i piszę...
Ok. 6 rano wylądowałem we Valparaiso. Odczekałem na dworcu do świtu, który przywitał mnie polską mżawką. Świta tu o wiele szybciej niż na północy. Ruszyłem na poszukiwanie noclegu. To samo co w La Serena. Wszędzie kartki „No hay habitaciones”. A tam gdzie kartek nie było dobijałem się na próżno.
Tak. O tej porze nic się nie znajdzie. Ale do jednego „alojamiento” dobijał się jakiś białas, tutejszy bywalec (Amerykanin z USA). Otworzyli mu, to i ja wlazłem. Okazało się, że „coś tu robi”. Dla mnie łóżko też się znalazło, ale dopiero od 11-ej. Zostawiłem plecak i ruszyłem do Viña del Mar.
…
Viña del Mar „robi za Sopot” dla Valparaiso (o 5 minut drogi kolejką), choć jest od niego ludniejsze. „Wypada” mieszkać we Viña, a pracuje się we Valparaiso. Taka dwójca jak La Serena i Qoquimbo. Ale tu koniec analogii do Trójmiasta.
Wnioskując po architekturze, miasto przeżywało swój „boom” za Pinocheta. Zresztą całe Chile miało wtedy „boom” i wysunęło się na ekonomiczną czołówkę Ameryki Łacińskiej. Szkoda, że Pinochet dobrowolnie oddał władzę i zaprowadził demokrację. Wszelkiej maści socjaliści już się odrodzili i nawet rządzą (co znaczy, że te 3000 „ofiar”, których się nie mogą doliczyć, głównie Kubańczyków, Ruskich itp. bandytów, to było zdecydowanie za mało).
Architektura tamtych czasów, palmy i wilgotne powietrze przypomniało mi pierwsze wrażenie ze Singapuru (Kiedy to było? Już ponad 20 lat temu!). Tylko jest tu o wiele brudniej. Liczne „hafty” na ulicach świadczą, że sobotnia noc należała do „udanych”. I na pewno nie było nudno, o czym mówią plamy krwi z rozbitych nosów...
… Spadają już kasztany. - Idzie jesień...
…
Pierwszy „trydent” w Ameryce. Od razu załapałem się na Mszę św. solemną, z pełną asystą. - Żegnali księdza udającego się do Meksyku. Bałagan był niezły. Ministranci pogubili się kompletnie. Przypuszczam, że pierwszy raz w życiu służyli do takiej Mszy. Najstarszy był najgorszy. Kompletny gulon.
Tak, jak w Polsce, mają III Confiteor, i ciekawostka: diakon śpiewał je na głos.
Fiolet od tygodnia. To już Sześćdziesiątnica...