Do Valparaiso chciałem wrócić metrem. Niestety musiałbym kupić za 1000p bezzwrotną kartę zbliżeniową (plus opłata). W bagażu mam kartę od domu – Ciekawe czy by pasowała?
Wybrałem autobus (tu wydają bilety – widocznie nie słyną z uczciwości).
W hostelu też jest zasięg jakiegoś otwartego WiFi ale mają też własny...
…ok. 14:~ Ruszyłem na „podbój” Valparaiso.
Wrażenia mieszane. - Jak na „kulturalną” stolicę Chile...
Kontynuując zwyczaj porównywania, To Valparaiso, te dolne, płaskie, kojarzy mi się ze... Szczecinem. Tak samo walące się secesyjne kamienice, zza których widać dźwigi portowe, bruki na ulicach, kichowata rozwlekłość (bez przesady - godzina na przejście wystarczy) i wszechobecny zapach moczu na chodnikach, nie mówiąc już o psich srakach...
Valparaiso „górne” jest do niczego nie podobne. Zwłaszcza ta ilość „kolejek na Gubałówkę” zasrtępujących schody.
Mają pasję do pomników. Na głównej alei stoi ich z kilkadziesiąt, Nawet masoni mają swój obelisk, tuż obok Izabelli Katolickiej. Że się nie „gryzą”...
Prawie wszystko pozamykane (niedziela), oprócz supermarketów. Mają pączki jak nasze, z marmoladą i budyniem. Żadne tam donuty. … Ale mi niedobrze po tym pączku...
Chciałem spróbować ich sławnego destylatu - „piso”. Niestety same duże butle. A co będzie jak mi nie „podejdzie”? Toż alkoholu grzech wylewać. Więc kupiłem wino w najmniejszym kartoniku, jaki był - „Cabernet Sauvignion 120 Santa Rita” - pół litra.
… Chyba się „uwaliłem” tym winem. „Suszy”, jak to wytrawne. Słodkie też „suszy”. Wino zawsze „suszy”...
Ze zmierzchem liczba leżących na chodnikach wzrasta. Jutro też będą ładnie wyhaftowane.
Oj nie chciało mi się wracać. Najchętniej położył bym się na ławce na nadmorskim bulwarze, gdzie „łyżworolkowcy” odstawiali swoje popisy.
À propos bulwaru. Takie portowe miasto, a jest kompletnie odcięte od morza. Najpierw doki i przystanie, a potem metro poprowadzone plażą. Gdzieś już widziałem takie rozwiązanie. Czy nie w Colombo? To chyba z Tobą byłem wtedy, Błahy?