Buenos Aires, 20 II, 19:00, (12 mln mieszkańców)
Przewodnik Footprint'a jest do luftu. Nie dość, że nie podaje cen (tylko jakieś kategorie ABCDFG), to jest zwyczajnie nieaktualny. Ponownie pocałowałem klamkę do hostelu, który został zlikwidowany (i to w deszczu, jak daleko od metra)! Pojechałem autobusem w „turystyczne dzielnice” i wylądowałem ostatecznie na San Telmo. Dobrze, że plecaka nie dźwigałem – zostawiłem w przechowalni na terminalu.
W gazetach czytanych w metrze widzę tytuły o wydaleniu jakiegoś biskupa za „brak wiary w Holocaust” (piszę dużą literą, bo chodzi o ten WŁAŚCIWY, a nie np. o Ofiarę Mszy św.). Czyżby chodziło o Williamsona?! Sprawdzę jak tylko dorwę się do Internetu. A swoją drogą mocni są Oni nad La Platą. Widać to choćby po szyldach. Aż strach się narażać :-(
Jak już jestem przy metrze, to stareńkie ono. Niekonsekwentnie oznakowane. W przejściach i pasażach zwężenia na dwa człowieki, a ruch jest dwukierunkowy!. Stalaktyty rosną na sufitach. A syf taki jakby cały Bombaj z Delhi do spółki. W ogóle Buenos Aires jest niesamowicie zaśmiecone. Przywitało mnie ulewą (aż do popołudnia). To pewnie na skutek ostatnich upałów (wczoraj było podobno 38ºC). Klimat iście równikowy. Wilgotno i gorąco.
Co? 24º, to gorąco? Nie mniej powietrze jak w Singapurze. Ale żeby ktoś nie pomyślał, że tu zawsze tak dobrze. W hotelu mam kaloryfery (przy pojedynczych oknach – też mi...)! Spanie jest potwornie drogie, lecz żarcie jak u nas. I wybór większy. I smaczniejsze i nieprzesolone.
Ale MMiasto przez dwa duże „M”. Też by się spodobało Michałowi...
Ver.1.1