Paysandú, 23 II, 10.00
Wczoraj wieczorem rozstałem się z moim wiernym Pikusiem! Zostałem okradziony na dworcu autobusowym w Buenos Aires. Najgorsze, że razem z nim buchnęli mi najniezbędniejsze akcesoria podróżnicze, w tym przewodnik (cały plecaczek „podręczny”). Taki stary dziad, a dał się tak podejść. Nie mam siły teraz o tym pisać Ma to tą zaletę, że przestanę czytelnika zanudzać przydługimi opisami. Teraz Internet stał się cenny. W kafejkach płaci się od godziny niezależnie czy off, czy on-line. I jeszcze te hiszpańskie klawiatury – będą same błędy.
Wracając do podróży, to miasteczka AP nie są w ogóle warte zwiedzania. Jedynie przy okazji, po drodze, co też czynię. Paysandu wyrosło kiedyś na szmuglu z Brazylii do Argentyny. Minioną kasę widać po domach, które ocalały z wielkiej powodzi w 1957r. Obecnie chyba też żyje z przygranicznego handlu, sądząc po nagromadzeniu sklepów, z takim wyborem towarów jakiego nie widziałem w Buenos Aires i w cenach o wiele przystępniejszych („nasze” hipermarketowe).
Ver. 1.0