Popayán, 16 IV, 7:40
Przyjechałem tutaj wczoraj, tuż przed wieczorem i nie mogłem nawet uaktualnić pozycji na Geoblogu. Kawiarenka internetowa „zamknęła się” o 19. Ledwie zdążyłem „obsłużyć” bieżącą korespondencję. Ruszyłem na poszukiwanie innych, ale wszędzie to samo. Jedynymi otwartymi przybytkami były bary. Takie są tutaj „uroki” małych miasteczek.
Na dodatek stale się „wpada” na te same osoby. Kręcąc się po okolicy kilkakrotnie spotkałem młodego Niemca z mojego dormitorium, by w końcu „osiąść” z nim w pobliskim barze. Zaczęło się od piwa, a skończyło na rumie...
Chłopak „robi jakieś studia” o plantatorach i innych ludziach uprawiających trzcinę cukrową w Kolumbii. Będzie tu ze 2 miesiące. Mimo młodego wieku, trochę świata już zjeździł.
Dyskusja, jak to przy rumie, zeszła w końcu na politykę. Jacyż oni (Zachodni Europejczycy, bo rozmawiałem już z wieloma) są „zaprogramowani” na PC (political corectness). Stek lewicowych, wzajemnie się wykluczających i sprzecznych poglądów, z wyraźnym odcieniem antyizraelskim (typowym dla Europy). Wielbiciele Chaveza, Luli i nie-Moralesa, a nawet Fidela. Na moje kontrargumenty odpowiadają, że to co było w Polsce, to nie był PRAWDZIWY socjalizm ani komunizm i dopiero tutaj taki powstaje.
Co oni mogą wiedzieć o prawdziwym socjaliźmie, experci zasrani. Polaka będą pouczać!
...
Wstałem o 6 rano i ruszyłem na zwiedzanie. Miasteczko, ma wyjątkowo dobrze „zachowaną” i wielką „starówkę”. Piszę w cudzysłowie, bo jest odbudowane po wielkim trzęsieniu ziemi z lat 80 XXw.
Ładne, owszem. Jeszcze jedno kolonialne miasteczko po drodze. Zaczynają już mi się mylić i żadną miarą nie rozróżnię ich na fotografiach, nie wspominając o poszczególnych obiektach. Jedynie po datach.
...
Musiałbym się już oprać – wszystko śmierdzi, ale perspektywa bliskiego wylotu, jak i powikłania po „chorobie karaibskiej” nie pozwalają mi na taki wysiłek.
Ver.1.0.