Armenia, 17 IV,18:15
Opuszczam się najwyraźniej. Coraz większe luki na blogu nie wspominając już o tym, że robi się z tego blogu suchy reportarz. A tak chciałem tego uniknąć.
c.d.b.n.
Salento, 18 IV, rano
Bladym switem wybrałem się do wioski/miasteczka na północ od Armenii, leżącego u wylotu jednej sławnej doliny (Valle de Cocora). Pojechałem tam tylko dla widoków, które zaprawdę ustępowały jedynie nepalskim, rywalizując z sikkimskimi. Prawdziwy raj na ziemi, a ściślej raik. Nawet upatrzyłem sobie miejsce, gdzie bym postawił dom. Samo miasteczko też niczego sobie. Mieszkańcy „mają nosa do turystów”. Niewielkim wyśiłkiem (trochę farby) potrafili zrobić piękne miejsce sciągające turystów kolumbijskich na łykendy. Oczywiście nie samą farbką turysta... Knajp, pousad, skepów z pamiątkami a zwłaszcza barów tu nie brakuje.
Dobrze, że przyjechałem rano, bo przed południem już zaczęło się chmurzyć i z widoczków były nici.
Gdy wracałem to policja i wojsko już rozkładały posterunki do przeczesywania wszelkich pojazdów. Wiadomo – służba nie drużba i trzeba zarabiać ;-) A terroryści? Terrorysta też człowiek i musi spać. Po co więc warować wieczorem, w nocy i rano kiedy „klientów” jeździ niewielu.
Parque Nacional de Café
Tibalu k/Montenegro, 18 IV po południu.
Myślałem, że zobaczę produkcję kawy, technologie, narzędzia, porządną uprawę i srodze się zawiodłem. Kawa jest tylko pretekstem, a PNC to park rozrywki w stylu singapurskiej Sentozy. Nie dość, że wejściówka kosztuje dużo nawet na nasze standardy, to zawiera w cenie tulko przejazd tam i z powrotem kolejką linową. Reszta jest płatna odzielnie i to mało elastycznie, bo przy kupnie biletu.
Tak Bahamo, znowu zaszalałem. Wiem. Będę musiał iść do doktora...
Ale trzeba im przyznać, że wszystko zaaranżowano profesjonalnie. Widać, że pierwotnie była to plantacja kawy do zwiedzania, do której dodawano kolejne „rozrywki”. A że przynosiły większy dochód od kawy... No i kawa została listkiem figowym do nazwy.
Na terenie jest bambusetarium, plantacja bananów i plantacja kawy. Jak czegoś nie ma, to jest za płotem u wsiowych sąsiadów.
Niestety nie znalazłem wielu chrząszczy mimo bardzo „sprzyjających warunków”. Co dziwne nie ma też komarów. Może czymś pryskają?
Działu kawowego nie zdążyłem zwiedzić :-( Przyszła porządna ulewa. Akurat usiłowałem sfotografować kwiatek kawy. Ta paskudna Mitsuca w trybie makro nie potrafiła przy gorszym świetle ustawić ostrości. Już chciałem nią walnąć w bambus, kiedy za kilkunastym razem się udało. Jeszcze chciałem sfotografować dojżałe owoce i to samo :-( A deszcz „rozkręcał” się na dobre. Pomny na to co stało się z Praktysią zrejterowałem.
Niestety deszcze nie padają tutaj tak krótko jak w Azji równikowej. Poddałem się całkiem i wróciłem do Armenii.
Ver.1.0.