Bogota, 19 IV, bladym świtem
-----------------------------------
Czekam na dworcu autobusowym aż zrobi się widno – Autobus z Armenii przyjechał o 4 rano. Niewiele spałem w autobusie, ale też za bardzo mi się nie chciało. Puszczają ciągle tą samą (co tydzień temu) relaksującą muzykę. Gdybym miał tu pracować, to bym się całkiem zrelaksował, na amen.
Tu także policja nie pracuje w nocy. Są tylko prywatni (?) ochroniarze. Większość sklepów, knajp i innych usług jest już otwarta!
„Café con leche” jest w moim guście, bo jest to mleko z kawą :-)
W Kolumbii je się do/na śniadanie „caldo de costilla”, czyli zupę na kościach (żeberkach), czyli rosół wołowy. A w zestawach śniadaniowych figurują jajka (sadzone, jajecznica) z ryżem!
Co kraj, to obyczaj... A skoro zeszło na kuchnię...
Gdzieś tak od Amazonii, a ściślej od Wenezueli, zaniknęła kuchnia „chlebowa” (białe, „dmuchane” pieczywo), taka typowa dla AP. Tu jada się ryż, nawet na śniadanie. I różne placuszki, np. „arepa” (najlepsza jest z jajkiem sadzonym w środku).
„Comida por día” (danie dnia) Przypomina zestawy Brazylijskie, te z Amazonii. Tyle, że fasolka jest do wyboru: ciemna lub jasna, mięsa zwykle do wyboru z trzech rodzajów, ryż i banan warzywny (niesłodki, bez aromatu) pieczony na różne sposoby. Nie ma w tych zestawach makaronu!
Na Karaibach można zjeść jakiś tam wybór „mariscos”, czyli sea-food'ów.
Reasumując, jedzenie jest bardziej urozmaicone i smaczniejsze (lepiej przyrządzane, z użyciem przypraw).
Zipaquirá, 19 IV
-------------------
Dzisiaj po Mszy św. nawiedziłem „największy cud Kolumbii”, jak głosiły napisy na wejściu, czyli jedyną kolumbijską kopalnię soli.
Żeby jednak temat kazania nie uleciał z pamięci, to muszę nadmienić, że ksiądz przywalił naprawdę z grubej rury. Wyszedłszy od Apokalipsy, poprzez „czasy ostateczne”, które pięknie skorelował z obecnymi, a zakończył na V2, jako źródle wszelkiego zła. Sypał „otwartym tekstem” bez ogródek. Choć było to po hiszpańsku, to sam ton mowy wyrwał mnie z błogiego letargu rozmyślania „ o d... Maryni”, zwyczajnego na kazaniach w mało zrozumiałych językach i zacząłem uważnie się przysłuchiwać.
Gdy szedłem piechotą do kościoła, z wysokiego bloku mieszkalnego, obok mnie na chodnik spadł bukiet kwiatów. Widać przeprosiny (po porannym powrocie?) nie zostały przyjęte, bo na oświadczyny była raczej zbyt wczesna pora - Kto się oświadcza w niedzielę o 7 rano?
A może ktoś ma inną hipotezę?
A wracając do Wieliczki, to chyba warta była biletu (tańszego od atrakcji kawowych), choć nie może się równać żadną miarą z „naszą”. Ani wyglądem, ani wiekiem, ani wielkością.
Mieści się w górze wypełnionej w środku solą. Już indianie prekolumbijscy pozyskiwali tu słoną wodę.
Kopalnia, którą założyli Hiszpanie (tzw. poziom pierwszy) z zabytkowym kościołem we wyrobisku, już się zawaliła (była za płytko położona). Obecnie jest eksploatowany poziom trzeci (ostatni najgłębszy), który ponoć ma starczyć do 2030r.
W niedawnych latach udostępniono jego część dla publiczności, w tym 4 wielkie komory: nową „katedrę”, salę koncertową, sklep z restauracją i coś tam.
Od wejścia do „katedry” idzie się Drogą Krzyżową. Jest tam jeszcze jedna kaplica, w której dzisiaj odprawiały się Msza za Mszą.
Ściany są ociosane jedynie z grubsza, A jedynymi zaawansowanymi rzeźbami solnymi są krzyże. Pozostałe są z betonu i marmuru.
Sól też nie występuje w czystej krystalicznej postaci, tylko przenika porowatą skałę. Stąd też brak charakterystycznych dużych kryształów. Mogą się pochwalić jedynie solnymi „kalafiorami”.
Przewodnik, zagadnąwszy mnie o kraj (po angielsku), zaraz zaczął się zachwycać – no bo „mam” Wieliczkę (wiedział skubany). Wyraził gorącą chęć jej odwiedzenia.
Nie pospieszyłem z ofertą za-sponsorowania mu tej wycieczki. Poprzestałem na grzecznościowej wymianie e-mail’i.
Tu też spotkałem Polaków. W Kolumbii to nie trudne ;-)
Ver.2.1.